Zobacz zdjęcia


Poniżej przedstawiamy Wasze relacje:

 

Wiało i padało.

Michał Płoski

Co jakiś czas wyglądało słońce, ale po krótkich chwilach chmury znowu przejmowały kontrolę spuszczając na nas hektolitry deszczu. Woda chlupała w butach, a błoto, skrupulatnie sadzające się na spodniach przez cztery dni, zatkało odpływ domowego prysznica. Kurtki doprać nie mogę, więc jeszcze przez jakiś czas będę miał na niej kredowe osady przypominające mi o najbardziej kosmicznym majowym weekendzie, jaki przeżyłem. 
W kieszeni noszę trzy kamienie, które 65 milionów lat temu były wesołymi żyjątkami zamieszkałymi w wielkim oceanie. Pokazuje je wszystkim na prawo i lewo z nieukrywaną dumą, dodając malowniczy opis okoliczności w jakich je znalazłem. Nikt nie może uwierzyć, że w deszczu i chłodzie latałem po wielkim kamieniołomie podtykając sobie pod nos każdy kawałek skały, który niósł w sobie obietnice bycia amonitem lub zębem rekina. 
Patrzą na mnie jak na dziwaka, gdy opowiadam o przedzieraniu się przez mokradła, aby zobaczyć Kopiec Żółwia, który okazał się prasłowiańskim grodziskiem. 
Są oczarowani, gdy tłumaczę, co to jest szkuta (korzystając z barwnej terminologii Przemka) i gdzie w łodzi znajduje się lustro oraz dlaczego owe lustro posiada także sarna sama o tym nie wiedząc. 
Wspominając ładowanie się w każde krzaki na rzece Kamiennej i chwilę, gdy woda nalała mi się do ucha cieszę się jak dziecko. 
Warszawskie rynny wypadają blado przy soleckich, zdobionych w kwietne motywy. Kościoły są tu zbyt proste w porównaniu z tym z Solca. Pomniki nie leżą w ogródkach i żaden z nich nie przedstawia Ryby Z Palcem. No i Drogi Krzyżowe wyglądają mało oryginalnie w porównaniu z piotrawińską. 
To był po prostu niesamowity wyjazd i niecierpliwie czekam na kolejny. Było ekstra.

 

 

Ania Klocko

Na majówce wystąpiły różnego rodzaju sytuacje: kajaki w deszczu, rowery w deszczu, rozmowy w deszczu i zaklinanie deszczu; ogólnie Soleckie Klimaty w deszczu i błocie. Jednak nawet trudne warunki pogodowe nie przeszkodziły nam w przepłynięciu Kamiennej, przemierzeniu kilometrów nadwiślańskich szlaków rowerowych oraz; co było hitem wycieczki- zdobyciu pradawnego kopca Słowian!;-) Zadbano nie tylko o rozwój tężyzny fizycznej uczestników imprezy, bowiem Fundacja Ja Wisła nie tylko bawi ale też uczy! Dzięki Przemkowi wiemy już wszystko o 333 odcinku Wisły, baciakach, berlinkach, szkutach oraz technikach przedzierania się przez podmokłe łąki. 
Podsumowując: cztery pożytecznie spędzone dni w doborowym towarzystwie:-) 
Dzięki za super 4 dni!

 

 

Moje zaczarowane cztery dni

Uczestnik czterodniowego weekendu - Zdzisław

1 maja – pierwszy dzień
Przed godziną 8.00 przybyłem na miejsce zbiórki zaopatrzony w sprzęt turystyczny – rower i plecak z wyposażeniem. Podobny sprzęt i wyposażenie mieli pozostali uczestnicy realizacji projektu „Dolinami rzek”. Razem udajemy się autobusem w miejsca „znane” i „nieznane”. 

Po przybyciu do wsi gminnej Solec nad Wisłą i zakwaterowaniu, pieszo zapoznajemy się z terenami nad rzekami Krępianką i Wisłą. 

Następnie zwiedzamy zabytki i budowle w tym grodzie: kościół parafialny (XIV w., gruntownie przebudowany na początku XVII w.), ruiny zamku Kazimierza ((XIV w., XVI/XVII w.), cmentarz, drewniany kościół cmentarny (XVII-XVIII w.) oraz zabudowania w mieście)). 

Gdy zbliża się zmrok udajemy się do kwater w celu przygotowania się do spływu kajakowego, który nas czeka w dniu następnym. 

2 maja – drugi dzień
Dzień, pod względem sprzyjającej do spływu pogody, zapowiadał się pomyślnie. Deszcz nie padał, ale było dość chłodnawo. Humory wszystkim dopisywały, ponieważ dla każdego z załogi fundacji „Ja Wisła” był to pierwszy w tym roku spływ kajakowy i to po nieznanej rzece Kamiennej (rozpiętość wahań stanu wody w dolnym biegu 2 m; średni przepływ w pobliżu ujścia 10,2 m3/s). Zastanawiałem się: jaki będzie nurt rzeki na trasie przejazdu?, jaka będzie temperatura wody?, czy i jakie będą przeszkody na rzece? itp. 

Po rozładowaniu i przygotowaniu kajaków rozpoczął się spływ. Ze mną płynęła młoda osoba. Jakoś sobie nawet dobrze radziliśmy w tym wartkim nurcie rzeki. W miarę poprawnie pokonywaliśmy wszystkie przeszkody na rzece. Na trasie spływu z powodu powalonych drzew musieliśmy trzy razy wyciągać kajaki z rzeki i przenosić je wzdłuż brzegu pokonując przy tym doły oraz chaszcze utworzone z krzaków, pokrzyw i nieznanych przez nas kłujących roślin. 

Po przejeździe 2/3 trasy spotyka nas niemiła przygoda. Nasz kajak, w wyniku zbiegu różnych okoliczności, w tym błędnego manewru, wywraca się i oboje wpadamy do wody. Głębokość rzeki w tym miejscu wynosiła około 2 m. To nasza pierwsza kąpiel w rzece w tym roku i do tego w zimnej wodzie (temperatura wody 90C). Tego się nie spodziewaliśmy. Ja próbowałem zatrzymać i odwrócić kajak, co mi się nie udało, bo udać się nie mogło. 

Jednak załoga „Ja Wisła” szybko uratowała nas od wody i chłodu. Mi udało się przyciągnąć kajak do brzegu. Po kilku próbach, z wielkim trudem, udało się kajak wciągnąć na dość wysoki brzeg. W kajaku było jeszcze sporo wody. Już na brzegu kajak został przygotowany do dalszego spływu. 

Ponadto, na brzegu, każdy z uczestników przekazał jedną część swojego suchego ubioru dla „dwóch topielców”, w tym dla mnie. Mokre ubrania w tym dniu już nie nadawały się do wykorzystania. 

Po zakończeniu „akcji ratowniczej” i przegrupowaniu wszyscy popłynęliśmy dalej. W dalszej części spływu niespodzianek już nie było. 

Uczestnicy nieplanowanej kąpieli nie ponieśli żadnego uszczerbku na zdrowiu. W dwóch następnych dniach uczestniczyli w wycieczkach rowerowych i pieszych. 

3 maja – trzeci dzień
Cały dzień było zachmurzenie duże i padał deszcz. Bóg najwyraźniej błogosławił naszą wycieczkę rowerową. Rzekę Wisłę w Solcu pokonaliśmy promem i było już tylko kilka kilometrów do Piotrowina, miejsca kultu rycerza Piotra z Janiszewa, który w wyniku gorliwych modłów biskupa Stanisława z Krakowa zmartwychwstał i potwierdził sprzedaż majątku biskupowi. To był jeden z kilku cudów, dzięki któremu biskup Stanisław został kanonizowany.

Tu w okolicy jeszcze zwiedzaliśmy kamieniołomy i poszukiwaliśmy śladów skorupiaków i zębów zwierząt. Próba rozpalenia ogniska w tym rejonie nie powiodła się. Zmoknięci, trochę zmarznięci i ubrudzeni białym i szarym błotem, wracaliśmy do promu. W jednym z mijanych sklepów spożyliśmy gorący domowy rosół, który został przed chwilą ugotowany przez gospodarza. Spragnieni domowego rosołu i mięsa kurzego, zjedliśmy wszystko pozostawiając sklepikarzowi tylko udo kurze. Promem ponownie pokonaliśmy rzekę Wisłę, schowani w busie, udając „uchodźców”. 

Po wspólnej kolacji, gdy już zapadał zmrok, z pochodniami udaliśmy się łąkowym brzegiem Wisły w celu poszukiwania białej kobyły, która w tym rejonie - od czasu do czasu - pokazuje się mieszkańcom Solca i turystom. Poszukiwania trwały około dwóch godzin. Pomimo naszych zaangażowanych starań, białej kobyły nie zobaczyliśmy. W tym pochmurnym dniu nie mieliśmy szczęścia. A może białej kobyle nie chciało się wyjść z ukrycia w taką pogodę. Usłyszeliśmy tylko skok do wody bobra oraz „rechot żab” z nieudanych naszych poszukiwań. 

Wróciliśmy do ośrodka wypoczynkowego, gdy gasła ostania pochodnia. 

Po powrocie dowiedzieliśmy się, że jedna z pań przebywających w ośrodku wypoczynkowym żałowała, że wcześniej nie wiedziała o celu naszych poszukiwań, gdyż, aby sprawić nam niespodziankę, byłaby w stanie założyć białe prześcieradło i ukryć się na łączce udając białą kobyłę. 

4 maja – czwarty dzień
Rano pożegnaliśmy Solec nad Wisłą, aby dotrzeć na rowerach do m. Janowiec. Wycieczkę rowerową rozpoczęliśmy w promieniach słońca, a kończyliśmy w strugach deszczu. Podziwialiśmy bajeczny krajobraz wzdłuż lewego brzegu Wisły. Pokonywaliśmy położone nad tą rzeką rozmokłe polne drogi i łąki. Przejeżdżaliśmy przez malownicze miejscowości: Kłudzie, Białobrzegi, Chotcza, Lucimia i Janowiec. Nad rzeką Zwolenką odnaleźliśmy kopiec, na którym prawdopodobnie kiedyś stał gród warowny.

Około godziny 18.00, gdy zbliżała się kolejna nawałnica deszczowa, załadowaliśmy sprzęt do autobusu celem powrotu do Warszawy. 

W miejscowości Puławy, nasz wspaniały, zawsze tryskający humorem, kierowca autobusu Witek zauważył na przestanku autobusowym wolontariuszkę fundacji „Ja Wisła” – Amelkę. Jak prawdziwy dżentelmen, zatrzymał się i zabrał ją do Warszawy. W autobusie uczestnicy wycieczki przekazali nowej pasażerce swoje wrażenia z tych czterech dni weekendu. A było co wspominać. 

Szczęśliwie, trochę stojąc w korkach, dojechaliśmy do Warszawy. 

Gdy wysiadałem podziękowałem za to wszystko co widziałem i przeżyłem. 

Zostałem pożegnany oklaskami, co sprawiło mi dużą przyjemność. 

Podsumowanie:
To był wspaniały pomysł fundacji „Ja Wisła” na te cztery weekendowe dni maja. Zostałem wprowadzony w nowy zaczarowany zakątek województwa mazowieckiego. Zobaczyłem na własne oczy „klimat i ducha” dla mnie dotychczas obszaru nieznanego nad rzeką Wisłą. 
Dziękuję, za to wszystko, organizatorom tej fundacji.