Spacery
Przemek PasekNa Placu Weteranów, przy śpiących misiach, weterani wiślanych wypraw biegu, w niedzielę 19 marca o 11 spotkają się. Wbrew nurtowi ludzkiemu, który do ceglanego budynku ze złotą koroną ciągnie, ulicą Jakuba J., co na szańcu praskim główkę był złożył, do komory wodnej ruszymy. Aby ostatnią tablicę żelazną odnaleźć, co pamięci o mocy rzeki strzeże. Był rok, 1813 gdy Pragę, Kępę, Kamion i wsie liczne Wisła wylewem strasznym zalała, że ledwie dachy Radzymina z pod wody widać było. Raz na sto lat woda taka bywa. Sto lat, za siedem minie. Gdzie niegdyś mosty łyżwowe stawiano, suchą nogą, po tamie z betonu środkiem rzeki do Portu Praskiego przejdziemy. Port Handlowy na Pradze, herbatą pachnący, co sercem rzecznego miasta być powinien, w zapomnieniu haniebnym tonie. Z dziewięciu planowanych basenów i stoczni, jeden ukończyć zdołano, zanim kryzys lat dwudziestych świat zamroził. Las piękny łęgowy na placu budowy się ostał i dziś rezerwatem najcenniejszym na Wilczej Wyspie być powinien. Dzięcioł czarny tam mieszka i czapla w zgodzie z bobrem w płytkiej wodzie brodzi. A na wyspie, Ryszard, w szmaty owinięte dłonie, nad ogniskiem ze śmieci ogrzewa zgrabiałe. Przy brzegu dawnej przystani Delfin, na stuletniej barce, wielki bębniarz mieszka a obok Dworzec Wodny, dumny żeglugi rzecznej ostatek, na ratunek w ciszy czeka. Nad rzekę wracając, pod nosem posterunku dzielnych wiślanych policjantów przemkniemy, co stare kotwice na czerwono malują, zamiast wodowskazu przed złomiarzami pilnować. By rzekę w gorsecie betonowych tam zobaczyć, cztery mosty zdobędziemy, a piąty, stary poniatoszczak, co w nurcie od wojny leży, zwiedzimy. Gdzie Saskiej Kępy plaże, złotym piaskiem i pływającym basenem, spragnionych wody mieszczuchów wabiły, dziś betonowe tamy, gruz i kolektor burzowy straszy. Wierzby, brzegu przed gwałtownym nurtem chroniące, przy dźwiękach pił łańcuchowych, benzyną z budżetu Ministerstwa Środowiska zasilanych, życie kończą z woli RZGW. Starej topoli przed ścięciem, jedynie rudobrody pan Stanisław pilnuje. Gniazdo swe na niej uwił i najprawdziwszym Robinsonem będąc, na śmietnikach, nocami, chleb dla głodnych bażantów zbiera. A za dnia, z nożem do skórowania jeleni na piersiach wiszącym, opuszczonych basenów Wisły pilnuje. Pod Mostem Jasnej Długiej Prostej Rozlatującej Się, gdzie zardzewiała tablica kąpieli surowo zakazuje, a szkielet słomkowej omegi, śmieci z pobliskiego klubu żeglarskiego pełen, na rejs ostatni do Gdańska czeka, wyprawę zakończymy. Biec można terenowo z Magdą Rybak, lub z weteranami w ogonie się włóczyć. Ostępy wiślane głębokie, wykroty zdradliwe i drzew powalonych wiele, utrudnieniem wielkim będą.
Dziś rzeka wąska, pół zburzonego miasta w niej leży i Most Grota najwęższym gardłem nurt do dwustu dziewięćdziesięciu metrów spina. EC Żerań dymi gdzie wielkie jezioro Morzem Białym zwane z okna ciuchci do Jabłonny jadącej podziwiać można było. Nurkowie na bunkrach kosmicznego krajobrazu strzegą i srebrnej rury pilnują. Żeby czapli z ujścia kanału Żerańskiego nie spłoszyć zajdziemy elektrownię od tyłu. Rzut oka na pół marzenia inż. Tillingera kształt śluzy dla statków mającego i brzegiem kamiennej opaski na spotkanie z grodem stołecznym ruszymy, ujścia burzowców po drodze zwiedzając. Czerwona tabliczka białymi literkami zabrania domków za wałem niemieckim budować, znać, że domków za wałem dostatek. Lud tutejszy ubogi i prosty, drwa na opał nad Wisłą rąbie i odpadki do rzeki przodków zwyczajem wyrzuca. O zapomnianym planie rezerwatu szumią ostatnie wiekowe topole. Gdzie w rybackie sieci delfiny z białego marmuru zaplątują się czasem największe wysypisko śmieci w Warszawie wprost do rzeki od lat narasta. Nie zatrzyma się tu syrenka dziś, chyba, że ogon w kable zaplącze przypadkiem. Tamy betonowe w koryto głęboko wchodzą bieg naturalny Wisły całkowicie zmieniając. Trwa tylko niezmiennie rafa w nurcie z głazów jak kioski, gliną z lodowca zlepiona. Pod mostem Gdańskim i wielką rura przejdziemy by z miejsca mistrza Canaletta chłodne spojrzenie na miasto od rzeki odwrócone rzucić. Na pętli autobusowej przy Elektrociepłowni Żerań w niedzielę 12 marca o 11 spotkajmy się. Droga trudna i śniegowa, w wodę wpaść można, but dobry pożądany i aparat fotograficzny też. Koniec przy moście Śląsko-Dąbrowskim. Przemek PasekPięć razy szersza Wisła Potocką Kępę i Goledzinowską wyspę podzielonymi nurtami swobodnie opływała. Trzysta pięćdziesiąt lat mija, gdy trzy szkuty pod szwedzką banderą, a każda sto ton zrabowanego złota, do Gdańska płynęły. Syrenka uśmiecha się i małą rączką do sterników w zbrojach macha. Uśmiecha się i patrzy jak statki po kolei na rafę kamienna wpadają i bez ratunku w kipieli wodnej toną. Nurkuje po jeden złoty kielich i babki z piasku na ruchomej ławicy do wieczora stawia.
Myszołóf godny i zły czeka aż wyjdzie Sz z norki. Ale Sz nie taka gópia, uważa lisa myszołowa i basiora, co nocom za łosiem łazi. Gdzie kolektor Czajki Wisłę wpienia, niema biała flotylla żeruje na łaskawym chlebku tarchominian, jak rydz zdrowa o dziwo. Wał tu nowy, potężny i murek na nim piękny, dziękczynną tabliczką opatrzony. Cudownie znikł gdzieś w trakcie remontu znak 527 kilometra szlaku wodnego. Pozdrawiając Pana, co za wałem mieszka i sikorki karmi /Czy to wy jesteście od tych ptakóf?/ ruszamy w górę rzeki. Schraniając w nadrzecznych chaszczach skroń przed nisko szybującymi orłowatymi, ścieżką dzika między ogryzkami wierzb bobrowej roboty kluczymy. Klif stromy i piaszczysty, nogą w norę wpaść można przepastną, gdy oczy na krach szukają miejscówek dla arktycznych ptaków do Gdańska ciągnących. Kępa Żerańska, ostoja zwierza pełna, wyspa dzika i łosia była. Lat temu piętnaście miejscem straszliwej zwałki gruzu z woli miłościwie nam panującego dyrektora RZGW się stała i półwysep zalądowiony się jeno ostał. W rzece sum dziś pod asfaltem żeruje w szumie wisłostrady. Widok Bielańskiego klasztoru kamedułów niezwykły, z hałdy żużlu. Statków zimowy basen na końcu żerański barka rybaka ryb brak. Przemek Pasek/Ja WisłaNa brnięcie zimowym brzegiem rzeki w niedzielę 5 marca z Tarchomina do Portu Żerańskiego zapraszamy. Zbiórka straceńców: pętla autobusowa Nowodwory g. 11. Droga nie długa, 10 km, ale bardzo trudna i niebezpieczna naprawdę.
Przemek Pasek/Ja WisłaPałacyk w Jabłonnie nad Wisłą. Niedzielny poranek dwieście lat temu. Xs. Józef P. leczy ból głowy sokiem z ogórków. Przyciskając czoło do chłodnej szyby z pod przymkniętych powiek śledzi orła porywającego zaspaną czaplę z kry dyfującej do Gdańska. Pałacyk w Jabłonnie nad Wisłą. Niedzielny poranek 26 lutego 2006. Aby sprawdzić, co godło ma dziś w jadłospisie sforsujemy załańcuszoną furtkę i wał przeciwwidokowy. Dziwna ta Wisła, wysp pełna, gągoły na ławicach krzyżują się z nurogęsiami, a młody myszołów kwiczy na starej wierzbie. Bieleją łabędzie śpiworki, sycząc jak jeden wąż na nowiny z tv. Lud ruszył na północ, my więc w górę rzeki na południe. Tam gdzie kończy się wyspa zaczyna się pogłębiarka, a może gdzie kończy się pogłębiarka zaczyna się wyspa? Nie ważne, ważne, że w rezerwacie Ławice Kiełpińskie bezprawnie i bezkarnie od lat. Ale to tylko żółty wiślany piach, na którym jaja składają jakieś rybitwy białoczelne czy inne siewki, które i tak na pewno niedługo wykitują na grypę i nie będzie problemu. Gdzie to właściwie jest? W pobliżu szumi dąb Buchnik a łosie ślizgają się po stawie Niwka. Kiedy Kępa Tarchomińska była Kępą stało na niej 40 domów holenderskich. Dziś mamy wała przeciwpowodziowego i wysypisko śmieci przy krzyżu, co po wsi cudem został. Rzekę odpycha miasto ufające wałom. Zapraszam na wyprawę samym brzegiem. Niedziela 26 lutego g. 11 pętla 723 EC Żerań lub 11.45 pod Łukiem Triumfalnym w Jabłonnie. Aha, jeśli ktoś będzie chciał ubiec, to będzie mile widziany, choć ja chodzę.
Do wstrieczja w niedzielę 19 lutego, o 10.30 przy Metrze Wilson Platz Przemek PasekŁabędzie z rezerwatu Ławice Kiełpińskie trzymają się mocno. I nie dziwota, zaszczepione solidną porcją kału i czarnej melasy z kolektora bielańskiego kichają na ptasią grypę i gryzą kaczki dziennikarskie w kupry. Trzecia wyprawa na Kępę Kiełpińską rozpocznie się od zwiedzania nielegalnej piaskarni POL-BOT śmiało rozwalającej rezerwat, skąd przedrzemy się po kruchym lodzie na dzikie kępy obrosłe białymi wierzbami i czarnymi topolami. Mieszkają tam w wielkich ilościach, zielone dzięcioły. Nasłuchując meldunków tych stukniętych telegrafistów o stuletnich drzewach wycinanych nocami przez chłopstwo, podążymy tropem łosia, na szczęście dużo śniegu, więc biedactwo nie utknie w śmieciach. Zastanawiając się, dlaczego łosie lubią mieszkać tam gdzie szlachetni Łomianczanie mają swoje urocze wysypisko, zajdziemy od tyłu kilka drapieżnych ptaków, na przebłaganie których warto zaopatrzyć się w ptasie mleczko. Jeśli uda się nam wydostać z nadrzecznej dżungli, powinniśmy na koniec wypaść w okolicach Parku Młocińskiego gdzie dawno temu przypływały prawdziwe bocznokołowe parostatki /525 km szlaku Wisły/ a teraz kolektorek szumi cichutko. Kto przeżyje a nie będzie mógł się z tym pogodzić, może spłukać wirusa kolką w makdonaldzie, brrr.