W dniu 12 października 2013 roku wolontariusze firmy RWE Polska SA., wspierani przez Fundację Ja Wisła, przeprowadzili akcję sprzątania i znakowania rezerwatu przyrody Wyspy Świderskie. Oto relacja jednego z uczestników:
- Miało być 18°C – po raz kolejny powtarza Małgosia. Powtarza to i jednocześnie wtula głowę w ramiona próbując zatrzymać trochę ciepła. Od rzeki trochę wieje. Na razie na brzegu osłaniają nas trochę krzaki i drzewa. Niebo jest jednolicie szare. Światło słoneczne dociera równo rozproszone, jak zza idealnej matówki. Niżej, swe ciemnoszare wody toczy leniwie Wisła. Za chwilę zapoznamy się z nią bliżej, spojrzymy na świat z poziomu pokładu. Dwa metry w dół przy stromym brzegu cumują dwie łodzie – „Basonia" i „Nieuchwytny". Zaczyna się nasza sobotnia przygoda z Wisłą.
„Bo nie zna życia, kto nie służył w marynarce..." głosiła stara piosenka obozowa. Zobaczymy. Naszym gospodarzem jest Przemek Pasek z Fundacji Ja Wisła. Krótkie szkolenie z zasad bezpieczeństwa na wodzie, przymierzanie jaskrawych kamizelek ratunkowych i wchodzimy na pokład. Odcumowujemy i wypływamy na rzekę. Tu na pewno nie ma 18 stopni. Pomarańczowe kamizelki nadają wygląd przybyszy z Matplanety ale też dobrze chronią przed wiatrem. Płyniemy w górę rzeki. Pierwszy cel – posprzątanie plaży na wysokości wsi Gassy. Ogromna łacha, jakby fragment Sahary przeniesiony na Mazowsze, wcina się szeroko w koryto Wisły. Choć ten rok nie jest tak suchy jak poprzedni, to poziom wody tylko o 40 cm przewyższa ubiegłoroczne minimum. Plaża ma się dobrze, jest miejscem spacerów mieszkańców wsi i przyjezdnych, głównie wędkarzy. Z prądem niesione są różne odpady, papierowe, szklane i plastikowe. Najwięcej jest butelek, ale trafia się także mało używana deska sedesowa i stara, porwana sieć rybacka. Wszystko zbieramy do plastikowych worków i przenosimy na „Basonię". Skąd ta nazwa? Nie, nie ma nic wspólnego z bizonami i pomyłką pisarską. Basonia to nazwa wsi niedaleko Annopola, gdzie krypę zbudowano. Wbrew pozorom nie jest to stara jednostka – jej wodowanie odbyło się 10 listopada 2008 r. właśnie we wsi, od której wzięła swoją nazwę. Wodowanie odbyło się zgodnie z marynarską tradycją, z rozbiciem butelki szampana o tępy dziób. I tak od pięciu lat „Basonia" pływa po Wiśle, od Kazimierza do Płocka. Ale dziś tak daleko nie popłyniemy. Po oczyszczeniu plaży naszym celem jest rezerwat Wyspy Świderskie. Jak nazwa wskazuje, są one położone jeszcze kawałek w górę rzeki, niedaleko ujścia rzeki Świder do Wisły. W tym roku mija 10 lat od utworzenia na nich rezerwatu przyrody. Brak nawet okresowego dostępu z lądu sprawia, że gniazdujące tu ptaki nie są zagrożone przez lądowe drapieżniki. Dzięki temu można tu obserwować rzadkie gatunki mew i rybitw. Z drapieżnikami skrzydlatymi ptaki sobie radzą. Szczególnym zagrożeniem stał się człowiek, szczególnie w okresie lęgowym kajakarze nieświadomie mogą powodować płoszenie ptaków wysiadujących jaja. Nieosłonięte jaja w upalne dni bardzo szybko osiągają temperaturę przekraczającą 50°C. Z takich jaj nie wyklują się młode.
Dlatego naszym zadaniem jest oznakować brzeg wyspy tablicami informującymi o rezerwacie. Na „Basonii" leżą już przygotowane tablice na drewnianych słupach. Podejście do brzegu wyspy jest możliwe tylko w nielicznych miejscach, ale udało się. Wyciągamy słupy, łopaty i lepik do impregnacji. Nasz przewodnik wyznacza miejsca dla czterech tablic. Wybiera bardziej wyniesione punkty. W przypadku powodzi takiej jak trzy lata temu i tak to nie pomoże – wyspa była ponad dwa metry pod wodą – ale dla mniejszych wezbrań i kry wiosennej to wystarczy. Ekipy kopaczy wykonują ponad metrowe doły. Malarze zabezpieczają lepikiem dół słupa. Po wstawieniu i zasypaniu następuje krótki taniec wokół dla zagęszczenia gruntu. Może nie jest to osiągnięcie na miarę wkopania słupów w nurcie rzeki Sali przez wojów Bolesława Chrobrego, ale mamy poczucie dobrze wykonanego zadania.
Ekipa dumnie pozuje do pamiątkowego zdjęcia. Praca łopatami lokalnie podniosła temperaturę ponad spodziewane 18°C.
Przez gąszcz roślinności powracamy na obie jednostki pływające. Narzędzia wracają na swoje miejsce na pokładzie. Odcumowujemy i ruszamy w dół rzeki. Przy tak niskim stanie wody poruszanie się po rzece to duża sztuka. Główny nurt meandruje od jednego do drugiego brzegu. Gdzieniegdzie nad powierzchnię wystają konary zatopionych drzew. Ale pod powierzchną kryje się prawdziwy ich gąszcz. Wiedzą o tym wędkarze, których kilku spotykamy po drodze. Wiele błystek został straconych na ukrytych zaczepach. Ale czy warto tracić czas na wędkowanie nad Wisłą? W powszechnej opinii to ściek, a nawet jeśli jakaś ryba przetrwała, to nie nadaje się do jedzenia, bo śmierdzi fenolem. Nic bardziej błędnego. To prawda, że Wisła ma mętną wodę, co wynika z podłoża w jej korycie. Ale woda ma obecnie II klasę czystości. Leszcze dorastają do 4 kg, szczupaki do 10 kg. Okonie, płocie, sandacze – wszystko to można spotkać powyżej Warszawy. Marzeniem jest złapanie kilkunastokilogramowego suma, takie sztuki też się trafiają. Po jesiotrach zostało tylko wspomnienie, ostatni egzemplarz spotkano w latach 70-tych XX w. A ryby te dorastały w Wiśle do 400 kg.
Tuż za Kępą Zawadowską przybijamy do lewego brzegu. Na piaszczystej łasze gromadzimy drewno na ognisko. „Basonia" okazuje się nagle niezwykle zasobna w kiełbasę, kaszankę, ogórki kiszone i konserwowe, sałatkę z pomidorów, oliwki, kukurydzę i jabłka. Gdy ogień wesoło płonie (na zawietrznej na pewno jest już więcej niż 18°C), na praktycznym przenośnym ruszcie lądują kolejne porcje do pieczenia. Na leżakach wokół wszyscy wolontariusze w napięciu śledzą powoli wytapiający się tłuszcz i rumieniące się skórki kiełbas. Niektóre przybrały co prawda na powierzchni barwę zbliżoną do czarnej, ale nie powstrzymało to wyposzczonych marynarzy przed ich szybką konsumpcją. Eksperymenty z opiekaniem bułek wypadły także obiecująco. Pełne brzuchy oddaliły niebezpieczeństwo buntu na pokładach obu jednostek. Po wielu godzinach na wodzie posiłek ten wydawał się nam szczytowym osiągnięciem sztuki kulinarnej, przy którym legendarne uczty u Nabuchodonozora zdały się mszą żałobną.
Załogi karnie posprzątały miejsce uczty i zagasiły ognisko. Wszystkie odpadki trafiły na pokład. Niebo było trochę ciemniej szare niż wcześniej. Ruszyliśmy do portu przeznaczenia. Na wysokości EC Siekierki było już całkiem ciemno. Przed nami roztaczała się niezwykła panorama miasta nocą oglądana z poziomu rzeki. Wyglądała... inaczej. Brzeg Wisły nie jest mocno oświetlony, miasto wydaje się jakby oddalone. Tylko mosty pokazują, że całkiem niedaleko tętni życie.
Tuż za Mostem Łazienkowskim wykonaliśmy zwrot i w ciemności wpłynęliśmy do Portu Czerniakowskiego. Nasz rejs dobiegł końca.
Zbyszek Roś